Między historią a Arkadią wyobraźni - Biblioteka Narodowa

EN

Między historią a Arkadią wyobraźni

Herbert jest bodajże jedynym w Polsce poetą spośród swych rówieśników i twórców młodszych, dla którego jedną ze spraw najważniejszych i najbardziej osobistych jest los narodu.

Pudełko zwane wyobraźnią, wiersz otwierający Studium przedmiotu – znamy już z Hermesa, psa i gwiazdy. Jeśli awansował teraz do spełnienia roli wprowadzenia, wstępu – może w nim należałoby szukać klucza do tej liryki?

Sprawa wyobraźni stała się jednym z naczelnych i autonomicznych – to ostatnie trzeba szczególnie podkreślić – problemów liryki od stosunkowo niedawna, chociaż od dawna (wcale nie „od zawsze”) wysoko ją ceniono. Zbadanie dziejów postulującego i oceniającego stosunku do wyobraźni byłoby jednym z płodniejszych przedsięwzięć, jakie mogliby podjąć historycy krytyki. W każdym razie zdaje się niewątpliwe, że mimo przeróżnych wahnięć i skrętów – mamy tu do czynienia z rosnącym trendem. Między innymi okres bezpośrednio powojenny, a potem lata po 1956 roku wykazują wyraźny w proporcjach wzrost wysokiej oceny wyobraźni jako czynnika rozstrzygającego dla oceny estetycznej. Nie jest zapewne przypadkiem tytuł jednego z bardziej interesujących tomików lat tużpowojennych, Sprawa wyobraźni, ani też powrót po 1956 roku zapomnianego już od dawna (czy nie od czasów Frydego?) terminu „kreacjonizm” wraz z całym kompleksem związanych z tym kryteriów i postulatów.

Pudełko zwane wyobraźnią jest pierwszym w kolejności, lecz nie jedynym wierszem w tomiku, poświęconym tej sprawie. Zestawienie go z Ptakiem z drzewa, Pisaniem, Nic ładnego, W pracowni (są to kolejne wiersze w tomiku) – pozwala wyciągnąć istotne wnioski o poezji Herberta.

Wyobraźnia, o jakiej tu czytamy – nie jest czystym, swobodnym aktem kreacji. Jej treści są ściśle określone przez przedkreacyjny akt poznawczy. Są one to opozycją wobec wiedzy, danej przez ów akt poznawczy – to znów nową transpozycją tej wiedzy. Obydwie możliwości – choć prowadzące do sprzecznych rozwiązań, co stwarza ciekawą na tle całej twórczości Herberta dialektyczną grę postaw – mają jedną cechę wspólną: ich punktem wyjścia jest rzeczywistość, ta rzeczywistość, której Herbert poświęcił i w swej dotychczasowej, i w najnowszej swej twórczości niejeden katastroficzny wiersz.

Zdaje się temu przeczyć poemat tytułowy, Studium przedmiotu, który można by nazwać teorią wyobraźni kreacyjnej. Konkret, krzesło, jedyny element rzeczywistości – istnieje tylko w cieniu „przedmiotu, którego nie ma”. „Przedmiot, którego nie ma” – to nie negacja bytu, lecz wyższa, idealna jego postać. Porządek więc jakby platoński (wbrew pozorom jesteśmy więc o sto mil od surowego reisty, Białoszewskiego). Ale Studium przedmiotu należy też czytać raczej jako postulat poetyckiej tęsknoty, jako teoretyczny odpowiednik konkretnej, gdzie indziej wyrażonej tęsknoty za Arkadią.

Pudełko zwane wyobraźnią – to właśnie klasyczny wyraz tej tęsknoty. Motyw ten jest obcy większości współczesnych poetów z pokolenia Herberta – i młodszych. Jedni nie odczuwają tej tęsknoty, inni uważają za bezcelowe poświęcanie jej uwagi – a może są i tacy, którzy się jej wstydzą. U Grochowiaka, Białoszewskiego i innych – jakkolwiek by konstruowali swój świat poetycki – nie ma rozdźwięku między tym światem i utopią, nie zawsze dlatego, by odpowiadał im ów świat, lecz przede wszystkim dlatego, że utopia ich nie obchodzi, nie tworzą jej, nie jest im potrzebna itd. Chyba tylko Ficowski jest tu wyjątkiem. Wiersz Pudełko zwane wyobraźnią mógłby wyjść spod jego pióra – gdyby sens nie był tu specyficznie określony m.in. przez kontekst wierszy następnych.
Twory wyobraźni, wywołane zastukaniem palcem w ścianę, zaświstaniem, chrząknięciem, zamknięciem oczu – noszą tu charakter sielanki. Las i kukułka, rzeka, malownicze, nieco konwencjonalne (umyślna stylizacja) i zdrobniałe („domki żółte jak kostki do gry”) miasteczko. Ale już Ptak z drzewa jest aktem niewiary. Niewiary podwójnej: przede wszystkim w szansę soteriologiczną, jaką dać miała wyobraźnia – lecz i w samą moc kreacyjną wyobraźni. By jednak nie było wątpliwości, czemu służyć miała tu wyobraźnia, wybiegnijmy nieco naprzód, do wiersza W pracowni. Malarz z „fantazją dobroduszną” – „poprawia świat”. Tworzy malarski odpowiednik Arkadii z Pudełka zwanego wyobraźnią. I o to właśnie chodzi: poprawić świat. Ptakowi z drzewa, który ożywa w ręku dzieci (stare – i uzasadnione chyba – równanie: artysta-dziecko) – dzięcioły wybijają oczy. Las, w którym to się dzieje – w niczym nie przypomina Arkadii. I samo życie ptaka z drzewa okazuje się czymś niepewnym, niejasnym – zawieszonym w pół drogi między rzeczywistością a obrazem, aktem czystej kreacji.

Również obraz, na którego widok „oko mruczy – oko uśmiecha się – oko wspomina” – ma swoją antytezę w wierszu Nic ładnego: tu świat stworzony w akcie kreacji jest już nie Arkadią – lecz specyficznie przetworzonym, zmetaforyzowanym światem, tym samym, od którego chciał przecież uciec poeta:

na szpilkach traw
haczyki kwiatów
obłoki z drutu
ciągnie wiatr
(SP 11)

Posępny, ubogi, nagi krajobraz, zrodzony w pracowni któregoś z adeptów „Szkoły śmietników”, Rauschenberga, Oldenburga czy Castellego.

To właśnie stwarza ową wyżej wspomnianą „dialektyczną grę postaw”: utopia, tęsknota za sielankową Arkadią – i ich zaprzeczenie.

Sądzę, że Pudełko zwane wyobraźnią wprowadza na trop, który wiele wyjaśnia w poezji Herberta – pozwala przede wszystkim, w zestawieniu z dalszymi, wspomnianymi wierszami, ustalić funkcję wyobraźni w tej poezji (wyobraźni oczywiście jako swoistego elementu poetyckiej ontologii przedstawianego świata, bo, co jasne i oczywiste – nie mówiło się tu przecież o wyobraźni jako czynniku psychologii twórczości; tej żaden poeta nie jest i nie może być pozbawiony, nie może też jej się wyrzec, choćby to deklarował –jest ona wobec poezji transcendentna, interesuje raczej psychologa twórczości niż krytyka sensu stricto). Ale w dualistycznej strukturze świata tej poezji – nacisk położony jest raczej na sferę daną w akcie poznawczym niż na sferę daną w akcie kreacyjnej wyobraźni; na rzeczywistość, nie na marzenie.

Obraz świata był zawsze w twórczości Herberta budowany dwojako: w sposób symboliczny i metaforyczny – ale i w bezpośrednim, można by powiedzieć „realistycznym” oglądzie. Dwa przykłady z tomiku poprzedniego, z Hermesa, psa i gwiazdy: pierwszy – U wrót doliny, Herbertowy Dies irae, którego wielowarstwowa i wielokierunkowa struktura ma jednak ostatecznie charakter niedwuznacznie metaforyczny w stosunku do określonych doświadczeń historycznych; drugi, aż szokujący w swej reportażowej dosłowności – Podróż do Krakowa. Bez względu jednak na to, czy obraz świata jest zbudowany w pierwszy, czy w drugi sposób – jest to świat podlegający ocenom moralnym (por. Kołatkę – w Hermesie, psie i gwieździe: „suchy poemat moralisty – tak-tak – nie-nie”). Największą oryginalnością Herberta w tym zakresie – oczywiście oryginalnością względną, na tle pokolenia, ale bardzo ostrą, aż szokującą – jest to, że w świecie jego ocen i wartości ważne miejsce zajmuje patriotyzm.

Ta sprawa jest dostatecznie zaskakująca dla czytelnika dzisiejszej młodszej poezji, by się nad tym zatrzymać. Herbert jest bodajże jedynym w Polsce poetą spośród swych rówieśników i twórców młodszych, dla którego jedną ze spraw najważniejszych i najbardziej osobistych jest los narodu i w ogóle problem narodu. Nie chcę przy tej okazji stawiać innym poetom trzydziestokilkuletnim i dwudziestokilkuletnim niemądrego zarzutu obojętności w tej sprawie. Po pierwsze bowiem – nie jest obowiązkiem poety akurat tym się zajmować, a pewna uniwersalizacja problematyki i tematyki liryki wydaje się dziś zrozumiała i nawet cenna. Po drugie zaś – kto potrafi wyważyć i rozgraniczyć, co w tej poezji pochodzi z tendencji uniwersalistycznych, a co z ukrytej emocji patriotycznej? Czy np. nie tu ma źródło ów zagadkowy nurt zainteresowań regionalnych, tak zaskakujący u Białoszewskiego (linia wołomińska, Rzeszowszczyzna), Czachorowskiego (północne Mazowsze) i innych?

Herbert idzie tu po trosze śladem Światła dziennego: i typ postaw moralistycznych wydaje się być tu i tam pokrewny, i sposób koegzystencji postaw uniwersalistycznej i patriotycznej jest prawie ten sam – i poetyka realizacji wykazuje chyba pewną fascynację pierwowzorem.

Nie bardzo dużo jest w Studium przedmiotu wierszy tego rodzaju, co Rozważania o problemie narodu. Tak daleko posuniętej programowości nie zniósłby w większej dawce żaden tomik. Ale właśnie w decyzji przedstawienia mimo wszystko swej deklaracji w tej sprawie – widzę bezprzykładnie dziś mocne zaangażowanie autora.
Ten nurt emocjonalny obecny jest w wielu innych wierszach tomiku. Ale ton przeważający – to uniwersalistyczna postawa moralna, poszukiwanie definicji epoki poprzez poetyckie drążenie problemu władzy – i jednostki uwikłanej (tak, uwikłanej) w historię. Herbert jest mianowicie lirykiem o wielkiej wrażliwości na problematykę polityczną – co wyraźnie wiąże się i z jego postawą moralistyczną, i z jego zaangażowaniem w problem losu narodu. Do wierszy takich, jak Jonasz, Powrót prokonsula, Tren Fortynbrasa – należących z pewnością do najlepszych wierszy w tomiku i godnych pretendować do szczególnego miejsca we współczesnej polskiej poezji – wiedzie droga z jednej strony poprzez doświadczenia, będące zarazem doświadczeniami jednostki i narodu, o których czytamy w wierszu Nasz strach, z drugiej poprzez głębokie indywidualne przeżycie etyczne, jak w wierszu Głos wewnętrzny.

Sposób, w jaki Herbert kreśli postawy moralne współczesnego człowieka – postawy wynikłe z uwikłania we właściwy m.in. naszej epoce splot problemów politycznych i moralnych – jest przejmujący. Wynika to i z intelektualnej dojrzałości wyrażanych tu idei, i z tego, że Herbert jest mistrzem paraboli.

Świat konfliktów moralnych, który ukazuje ta liryka – jest właśnie światem, przed którym chciałoby się skryć do Arkadii; wiemy, razem z poetą, że daremnie. Ciekawe jest śledzić w tej liryce różne stopnie przerażenia, które budzi rzeczywistość i świat. Można by prawie wszystkie wiersze tomiku ustawić w szereg, od konkretu Naszego strachu („nasz strach / to znaleziona w kieszeni / kartka / «ostrzec Wójcika / locum na Długiej spalone»”), poprzez parabole, jak Powrót prokonsula, poprzez wiersze takie, jak Apollo i Marsjasz, destylujące już czystą sytuację nieludzkiej przemocy i doznawanego cierpienia – aż do tak symbolicznych jak Włosy i – w innym typie – wiersz bez tytułu, w którym występuje Lavater – a więc aż do wierszy, których sens dopiero w tak ustawionym szeregu staje się jasny.

W wierszach takich, jak Apollo i Marsjasz i wspomniany dopiero co wiersz „z Lavaterem” – Herbert prezentuje, co dygresyjnie warte tu jest wspomnienia, pewien specyficzny typ nadrealizmu poetyckiego. Już od dawna termin ten stał się dwuznaczny. Oznacza on bądź poetykę surrealistyczną sensu stricto – bądź stwarzanie ekwiwalentu poetycko-słownego, kojarzącego się z plastyką nadrealistyczną. Herbert tworzy niekiedy wiersze w tej właśnie drugiej konwencji. Szczególnie Apollo i Marsjasz jest tu mistrzowski. Odpowiednika dla niego szukać należy raczej w kanonie prekursorów nadrealizmu niż wśród twórców tego kierunku. Obraz pt. Apollo i Marsjasz mógłby namalować twórca Świętego Sebastiana z Galerii Drezdeńskiej, Antonello da Messina. Odpowiednikiem zaś plastycznym wiersza „z Lavaterem” mógłby być któryś z obrazów Boscha.

Pedantyczne uszeregowanie wierszy według kryterium coraz dalszego abstrahowania od konkretnych źródeł przestrachu i grozy – wydaje mi się nie pozbawione istotnego znaczenia nie tylko dla zrozumienia poezji Herberta. Sądzę, że wiele z przerażającej symboliki i przygniatającej atmosfery współczesnej młodej liryki dałoby się wyjaśnić, gdyby udało się za każdym razem skonstruować podobny szereg, jak w wypadku Herberta. To się jednak nie uda, gdyż stopień bezpośredniego udziału młodej poezji w sprawach społecznych i narodowych będzie za każdym razem nieporównanie mniejszy niż w wypadku autora Studium przedmiotu. Niemniej jednak sądzę, że tak właśnie należy interpretować niepokojące wielu krytyków objawy emocjonalne w młodej poezji. Wyjaśnienia zaś mechaniki, dzięki której dokonuje się ów przeskok – szukać by zapewne należało u psychologów, posługujących się m.in. takimi pojęciami jak „frustracja” itp.

Poezja Herberta budzi niepokój wyraźną dysproporcją między oryginalnością stylu intelektualnego tej poezji – i brakiem własnej stylistyki poetyckiej. Herbert nie należy do poetów takich, jak Różewicz, Czachorowski, Białoszewski, Grochowiak, których poznaje się bez trudu z nie podpisanego wiersza. Nie tyczy to może poetyckiej prozy Herberta – ale raczej dzięki oryginalnej technice konceptu konstrukcji niż dzięki jej stylistyce. To, co chciałoby się niekiedy uważać za specyficum poetyki Herberta – wywodzi się raczej z tradycji żagarystów, w pewien sposób zmodyfikowanej, oczywiście (i to zmodyfikowanej głównie przez wpływ Różewicza), lecz nie bardzo daleko odbiegającej od pierwowzoru. Stan ten trwa zaś z tomiku na tomik, gdyż Herbert z całej czołówki naszej poezji „popaździernikowej” to twórca najmniej podlegający ewolucji.

Poezja Herberta należy z pewnością do najbogatszych intelektualnie osiągnięć artystycznych dzisiejszej liryki polskiej (nie ograniczając się tu do jednego tylko pokolenia). Jest to zarazem poezja o bardzo wysokim poziomie tzw. „warsztatu”, posługująca się ciekawą, bardzo operatywną wyobraźnią. Poezja angażująca czytelnika zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

Jan Józef Lipski

Pierwodruk: „Twórczość” nr 1/1962. Publikacja udostępniona za życzliwą zgodą spadkobierców Autora.

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego