Skrzydła Dedala 2023 - Biblioteka Narodowa

EN

Skrzydła Dedala 2023

Nagrodę Literacką Skrzydła Dedala, przyznawaną przez Bibliotekę Narodową, za 2023 rok otrzymuje Andrzej Kopacki, eseista, poeta, tłumacz niemieckojęzycznej liryki i prozy, profesor literaturoznawstwa w Instytucie Germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego, redaktor miesięcznika Literatura na Świecie.

Jury w składzie:

  • Włodzimierz Bolecki (przewodniczący)
  • Tomasz Bocheński
  • Antoni Libera
  • o. Janusz Pyda OP


przyznało Nagrodę Literacką Skrzydła Dedala Andrzejowi Kopackiemu za twórcze poszukiwanie języka poetyckiego, który w zmodyfikowanych formach klasycznych wyraża zagubienie człowieka pospolitego w chaotycznym świecie współczesnym.

Nagroda Literacka Skrzydła Dedala jest przyznawana corocznie pisarzom za książkę lub całokształt twórczości w dziedzinach literatury pięknej, ze szczególnym uwzględnieniem prozy, krytyki literackiej artystycznej, historii oraz szeroko rozumianej problematyki społecznej. W ocenie jury brane są pod uwagę istotne walory poznawcze twórczości nominowanych autorów, a także niekonwencjonalność sądów, opinii, odwaga i precyzja myśli oraz piękno słowa.

Laudacja wygłoszona 24.06.2025 na uroczystości wręczenia Nagrody Literackiej Skrzydła Dedala Andrzejowi Kopackiemu

Poeta doctus

Andrzej Kopacki znany jest przede wszystkim jako wybitny germanista i tłumacz literatury niemieckojęzycznej; autor niezliczonych przekładów zarówno dzieł klasyków, jak i utworów pisarzy współczesnych (takich m.in. jak Hans Magnus Enzenberger i Durs Grünbein), a także rozpraw historyczno- i krytycznoliterackich oraz esejów i artykułów. Wykłada jako profesor na Uniwersytecie Warszawskim oraz współredaguje miesięcznik „Literatura na Świecie”, dla którego opracował wiele numerów monograficznych.

Ten wszechstronny uczony i humanista nie należy jednak do grona akademików, którym wystarcza samo badanie literatury i choćby najbardziej nowatorskie jej odczytywanie i problematyzowanie. Nie wystarcza mu również sama sztuka przekładu, za pomocą której inaczej niż jako filolog zbliża się do dzieł oryginalnych i w której z powodzeniem dotrzymuje im kroku. Ambicje i zdolności Andrzeja Kopackiego sięgają dalej. Pragnie on nawiązać twórczy dialog z wielowiekową tradycją i dołożyć do niej swoją cegiełkę. Poszukuje wyrazu dla własnych przemyśleń i intuicji zarówno na tematy historyczne, jak i szeroko pojętej współczesności. I to właśnie za sprawą tego rodzaju inklinacji i talentów z wytrawnego humanisty wyrasta poeta – nieprzeciętny artysta słowa.

Ów proces formowania się osobowości twórczej można w jego wypadku przedstawić w następujący sposób:

Faza pierwsza: ćwiczenie i doskonalenie Formy. Sprawdzanie na samym sobie, czy panuje się w pełni nad rozmaitymi technikami i narzędziami poetyckimi, jakie powstały w toku ewolucji europejskiego piśmiennictwa i których się teraz naucza z katedry akademickiej. Badanie, niejako od środka, czym jest sonet, dytyramb, strofa asklepiadejska i wiele innych gatunków. Żonglerka konwencjami. Uprawianie wariacji. Podobnie jak w muzyce nauka metrum i formy, harmonii i kontrapunktu.

Faza druga: wpisywanie własnych treści w opanowane struktury. Badanie odpowiedniości klasycznych form poetyckich do nowych spraw i zjawisk, do sfery rerum novarum. Stosowanie podobnej metody czy strategii, jaką w Podróży zimowej zastosował Stanisław Barańczak, który na podstawie romantycznych miniatur Wilhelma Müllera stworzył ich gorzkie dwudziestowieczne trawestacje. Przemyślne zderzanie ze sobą „nowego” z tradycją i formą klasyczną.

I wreszcie faza trzecia: stworzenie wyrazistego bohatera swych wierszy. Bohatera na obraz i podobieństwo własne – humanisty, intelektualisty, znawcy literatury i sztuki, wtrąconego we współczesny świat z całym jego chaosem i niepokojem, pełnym sprzeczności i absurdów. Człowieka wykształconego i wrażliwego, który jednak nie chce być pięknoduchem albo uciekinierem z życia; który zrozumiał, że artysta czy intelektualista w obecnej dobie nie może być już kimś takim jak Tonio Kröger, Aschenbach czy Leverkühn – słynne postaci artystów sportretowanych przez Thomasa Manna. Więcej, że nie może być nawet artystą „modernistycznym” w rodzaju bohaterów Witkacego lub Joyce’a (takich jak Stefan Dedalus), albo jak niektóre postaci Nabokowa wzorowane na nim samym jako demonicznym geniuszu i błyskotliwym autorze.

Andrzej Kopacki dość szybko zdał sobie sprawę, że poważne uprawianie poezji we współczesnym – zdegradowanym – świecie, a nawet skrupulatne zajmowanie się kulturą wysoką jest czymś dwuznacznym, a nawet podejrzanym. Wystawia na nieufność i śmieszność i każe powątpiewać w sens tego rodzaju aktywności. W dzisiejszych czasach – gdy kultura została umasowiona i stała się fetyszem, gdy trwa wielka gra pozorów zacierająca różnice między oryginałem a falsyfikatem – by dotrzeć ze swoim przekazem do odbiorcy, trzeba zawrzeć z rzeczywistością pewien układ. Trzeba mianowicie zejść z Parnasu na ziemię i nawiązać bezpośredni kontakt z pospolitością. Nie można już lekceważyć „pospólstwa”, „masowego odbiorcy”, „szarego zjadacza chleba”, a zwłaszcza gardzić nimi, jak miewało to miejsce jeszcze w pierwszej połowie XX wieku. Nie można być dłużej surowym prawodawcą i koryfeuszem, patrzącym z góry na „plebs” i traktującym go jako nawóz Historii (jak miał to w zwyczaju Nietzsche). Jeśli chce się przechować wartości (zgodnie ze swoim powołaniem) i przekazać choćby rudymenty tradycji następnym pokoleniom, trzeba wyjść na „ulicę” i spotkać się z człowiekiem pospolitym, nieraz zuchwałym i krnąbrnym, żyjącym w codziennym zgiełku; trzeba do niego dotrzeć, przemówić jego językiem.

Na ten temat – przynajmniej w jakiejś mierze – jest wiersz Breja z tomu Stan przejścia:

Bądź co bądź z oddali widzisz,
jak niewiele da się powiedzieć
o morfologii brei, którą wleczesz
ze sobą, po taśmach autostrad,
równo wzdłuż równoleżnika,
do rustykalnych wnętrz z muchą,
zawsze tą samą, na krwistym płacie
telewizora, przez bramy pamiętające
kronprinców, obsikane budweiserem,
place skrwawione w cudzej sprawie,
pasaże w panierce, zawsze tej samej,
swąd nad katedrami europejskiego
ducha – ten bałagan w tobie,
strzępy, okrawki, puchliny
i blizny, historyjki – –

chcesz może zostać inżynierem brei?

A co, jeśli potrafię być brejologiczny
tylko na odległość? W krótkim interwale,
dopóki breja nie zestali się na dobre,
a ty, niby ślepy kot, jeszcze spłoniesz w niej
serdecznie.

Najpierw mamy tu gorzką charakterystykę („morfologię”) nowej sytuacji kulturowej, będącej pochodną zapaści metafizycznej – desakralizacji i demistyfikacji, zwanymi nieraz „odczarowaniem świata”. Narrator określa ją jako „breję”. Breja to magma, symbol bezformia i ujednolicenia; „breja” to świat bez właściwości, zdegradowany, zmieszany, a w swym wyrazie – odpychający. Następnie pojawia się autorefleksja, że również ten, który tak rozpoznaje otaczający świat, w jakiś sposób do niego należy, a więc że jest cząstką owego chaosu: „ten bałagan w tobie, / strzępy, okrawki, puchliny / i blizny, historyjki”. A w końcu pada szydercze, autoironiczne pytanie: czyżby chciał on zostać „inżynierem brei”? To oczywista aluzja do osławionych „inżynierów dusz”, jak definiowano twórców, a zwłaszcza poetów w epoce komunizmu.

Mamy tu znakomity skrót: kiedyś poeci byli wieszczami/prorokami, później wykwintnymi minnesingerami, jeszcze później zaangażowanymi agitatorami, aż wreszcie – niejako na naszych oczach – stają się oni piewcami i wyrazicielami „brei” – chaosu, bełkotu, fizjologii.

Stają się, ale nie muszą. Bo mogą, jak właśnie czyni to narrator, zachować wobec niej dystans i inaczej spełniać odwieczną misję poety. Mogą mianowicie w przystępny i atrakcyjny zarazem sposób opowiadać owe barwne i pouczające „historyjki” (o których mowa w Brei) z życia dawnych wielkich artystów i ich wiekopomnych dokonań. Jak choćby tę o legendarnym powrocie arcypoety Hölderlina z Bordeaux do rodzinnego Nürtingen w 1802 roku. Jest to jedna z najsławniejszych opowieści poetyckich – o tym, jak to ów wielki „nawiedzony poeta” wraca pieszo z południa Francji przez Paryż do Niemiec i wierząc głęboko, że jest następcą czy wcieleniem antycznych pieśniarzy-wieszczy, spotyka po drodze… Apolla czy Dionizosa i toczy z nim „zasadniczy dyskurs”, w wyniku którego traci zmysły, bo zanadto zbliżył się do boskości. Bordeaux – Nürtingen, 1802 z tomu Kreski to jeden z najlepszych wierszy autora. Dla mnie majstersztyk.

Antoni Libera