Kilka refleksji o Powstaniu Styczniowym
Partyzancki charakter walki o
niepodległość, która w 1863 roku objęła Królestwo Polskie i część wschodnich
kresów dawnej Rzeczypospolitej, nie sprzyjał wielkim bitwom i spektakularnym
akcjom zbrojnym. Powstańcom nie udało się opanować żadnego większego miasta;
nawet jeżeli zajmowali jakąś miejscowość, w obliczu miażdżącej przewagi armii
rosyjskiej nie byli w stanie utrzymać jej dłużej niż kilka dni.Konieczność
utrzymania powstańczych władz cywilnych i wojskowych w ścisłej konspiracji
oraz częste zmiany przywódców politycznych i dowódców wojskowych uniemożliwiały
pojawienie się ludzi-symboli o autorytecie powszechnie uznanym przez
patriotyczną opinię, sprawujących rząd dusz na miarę Tadeusza Kościuszki w 1794
roku. Czy zatem głównym kryterium znaczenia, które Styczniowemu Zrywowi
przyznała zbiorowa pamięć oraz stanowiące jej cząstkę historiografia i
publicystyka, miałaby być ogromna skala klęski, dziesiątki tysięcy poległych i
pomordowanych oraz co
najmniej drugie tyle wtrąconych do więzień i zesłanych w
głąb Rosji?
Ograniczenie się wyłącznie do martyrologii nie byłoby rzeczą
właściwą. Jak słusznie zauważył Stefan Kieniewicz, “powstanie styczniowe… trwało
najdłużej, wciągnęło w swą orbitę największe masy ludzi, znalazło
najliczniejszych sojuszników cudzoziemskich”. W istocie same tylko walki
partyzanckie trwały ponad 15 miesięcy, znacznie dłużej niż regularne kampanie z
lat 1794 i 1831, a należałoby do nich doliczyć dwuletni okres politycznego
wrzenia – manifestacji patriotycznych i przygotowań do wystąpienia zbrojnego.
Przez leśne oddziały przeszło około 200 tysięcy ludzi, a kilkakrotnie więcej,
niekiedy też z narażeniem życia, wspomagało ich i uczestniczyło w pracach
organizacji narodowej. Mimo, że walki toczyły się wyłącznie na ziemiach zaboru
rosyjskiego, tajna administracja powstańcza działała również w zaborze pruskim i
w Galicji, skąd przybyło kilkanaście tysięcy ochotników. Cudzoziemców, którzy
wzięli bezpośredni udział w starciach zbrojnych, było zaledwie kilkuset, ale
przez cztery lata sprawa polska należała do tematów bardzo często poruszanych w
europejskiej prasie i cieszyła się powszechną sympatią. W obronie narodowych
praw Polaków występowały parlamenty i rządy różnych krajów – na wiosnę 1863 roku
w dyplomatycznej interwencji w Petersburgu oprócz Wielkiej Brytanii, Francji i
Austrii wzięły także udział między innymi Szwecja i Hiszpania. Nie wybuchła
jednak wojna europejska, której spodziewali się “biali” ani rewolucja w Rosji,
na którą liczyli “czerwoni”. Sytuacja taka ukształtowała się dopiero po przeszło
pięćdziesięciu latach – i wtedy Polska odzyskała niepodległość.
Długotrwałe walki z lat 1863–1864 były wyjątkowo zacięte. Poprzedzał je
kilkuletni okres radykalizacji postaw politycznych, który nastąpił po czasach
marazmu i rezygnacji, spowodowanych rozgromieniem konspiracji patriotycznych
epoki Wiosny Ludów. Wzrost wpływów niepodległościowych radykałów, nierzadko
zarazem rzeczników gruntownych przemian społecznych, miał kilka przyczyn. Po
pierwsze, dorastało nowe pokolenie ziemiańskiej, inteligenckiej, częściowo
również mieszczańskiej młodzieży, które nie pamiętało wcześniejszych klęsk, a
wychowane zostało w kulcie wielkości Polski i poległych za jej wolność
bohaterów. Po drugie, schyłek lat 60. XIX wieku przyniósł sukces Włochom
walczącym o niepodległość i zjednoczenie; wydatnej pomocy udzielił im Napoleon
III, utrzymujący przyjazne stosunki z polskimi emigrantami politycznymi. Po
trzecie wreszcie Rosja, osłabiona po przegranej w 1856 roku wojnie krymskiej,
wkroczyła w epokę reform i względnej liberalizacji. Rozpoczęły się lata
zawiedzionych nadziei, ale i zwiększonych możliwości działania w organizacjach
społecznych, na wyższych uczelniach, a także w ramach Kościoła katolickiego. W
tej atmosferze w roku 1860 rozpoczęły się w Warszawie manifestacje
religijno-patriotyczne, które niebawem przeniosły się również na prowincję. Po
uroczystych mszach upamiętniających rocznice wydarzeń z czasów Powstania
Listopadowego, śmierć Zygmunta Krasińskiego, księcia Adama Czartoryskiego czy
Joachima Lelewela, rozpoczynano pochody z narodowymi sztandarami, śpiewano hymn
“Boże, coś Polskę” i inne patriotyczne pieśni. Demonstracje te, które
przyciągały tysiące uczestników, były organizowane przez – nieliczne zrazu –
tajne kółka rozgorączkowanej młodzieży. Pacyfikowały je, nieraz krwawo, carska
policja i wojsko, co wzmagało nienawiść do zaborcy i sprzyjało rozwojowi
konspiracji. Represjonowanym, aresztowanym i zsyłanym okazywano solidarność i
pomoc. Niekonsekwentna postawa władz carskich, które dawały niekiedy do
zrozumienia, że możliwe byłyby ustępstwa polityczne, kiedy indziej zaś
nakazywały wojsku wkraczać do kościołów pełnych ludzi modlących się za ojczyznę,
również wzmagała chęć oporu. Fala patriotycznej egzaltacji utrudniała, a nawet
uniemożliwiała przedstawicielom ziemiańskich i mieszczańskich elit poparcie
programu ugody z zaborcą, który wysunął margrabia Aleksander Wielkopolski.
Zresztą Petersburg daleki był od zaakceptowania powrotu do czasów sprzed 1830
roku, do autonomii i konstytucji. W stolicy Rosji godzono się co najwyżej na
umiarkowane reformy: spolszczenie administracji, wybory do rad miejskich,
powiatowych i gubernialnych z nader ograniczonymi kompetencjami, oczynszowanie
chłopów i zmiany w szkolnictwie. W roku 1862 było to za mało. Aktywna część
polskiego społeczeństwa nie potrafiła wybaczyć ucisku, ofiar i represji, nie
chciała się też wyrzec rozbudzonych od paru lat nadziei. W najlepszym zresztą
razie reformy miały objąć wyłącznie Królestwo Polskie, tymczasem od dłuższego
już czasu usilnie propagowano ideę Korony, Litwy i Rusi jako nierozerwalnie ze
sobą połączonych części dawnej Rzeczypospolitej. Nie rokowało to dobrze
niepodległościowym planom. Ziemie leżące na wschód od Bugu i środkowego Niemna
Rosja uważała za własne ze względów historycznych, etnicznych i religijnych.
Przede wszystkim jednak niemal wszyscy Rosjanie, niezależnie od swych poglądów,
odrzucali możliwość zredukowania swej ojczyzny do rozmiarów Wielkiego Księstwa
Moskiewskiego z początków epoki nowożytnej. Oznaczałoby to ostateczny kres jej
europejskiego znaczenia oraz imperialnej potęgi, wzrastającej za cenę ogromnych
wyrzeczeń od początków XVIII wieku. Koła rządzące Rosją nie wierzyły przy tym,
że na ziemiach polskich możliwe byłoby powstanie na dużą skalę. Dowództwo wojsk
carskich, które stacjonowały w Królestwie Polskim, liczyło się co najwyżej z
wybuchem lokalnych zamieszek, z “buntem”, który łatwo można będzie uśmierzyć.
Niektórzy generałowie pragnęli nawet takiego obrotu rzeczy, mając nadzieję na
rozładowanie narastającego napięcia, na szybką pacyfikację krnąbrnych Polaków, a
w rezultacie – na awanse i nagrody. Zasięg i natężenie walk, które wybuchły 22
stycznia 1863 roku, były dla nich niemiłą niespodzianką.
Nie ulega wątpliwości, że z militarnego punktu widzenia Powstanie nie było
dostatecznie przygotowane, jeśli wziąć pod uwagę zasoby broni, liczbę ochotników
i stopień zaawansowania planów militarnych. Powstały w końcu maja 1862 roku
Komitet Centralny Narodowy reprezentował kierownictwo obozu “czerwonych”, w
którym niewielu było zawodowych wojskowych, przeważali bowiem młodzi
inteligenci. Jedyny z jego członków o dużych militarnych kompetencjach, Jarosław Dąbrowski, kapitan carskiej armii i absolwent elitarnej Akademii Sztabu
Generalnego, został aresztowany już w sierpniu 1862 roku. Jego koledzy uznali za
nierealny opracowany przezeń plan zajęcia warszawskiej Cytadeli, zakładający współpracę z członkami rewolucyjnej organizacji, działającej wśród załogi tej
twierdzy. Skądinąd organizacja ta nigdy nie była silna, zaś w tym momencie
została właściwie zupełnie rozbita. Nie wracano też do wcześniejszego o przeszło
rok projektu Ludwika Mierosławskiego, który kojarzyć się może z metodami
działania dzisiejszych terrorystów. Mierosławski proponował mianowicie, żeby pod
pozorem pokojowej manifestacji wtargnąć na warszawski Zamek, porwać rezydującego
tam carskiego namiestnika oraz innych dygnitarzy rosyjskich wraz z rodzinami i
pognać ich w kierunku Cytadeli, by wymusić poddanie jej spiskowcom. Ogromne
zapasy broni i amunicji przechowywane za murami twierdzy przesądziłyby zapewne o
początkowym przynajmniej sukcesie Powstania. O ile wiadomo, ten awanturniczy
scenariusz nigdy nie był poważnie brany pod uwagę, nie tyle ze względu na
obiekcje moralne, co na trudności techniczne.
Przygotowania militarne podjęte przez kierownictwo “czerwonych” trudno uznać za
sukces. Przyspieszono je w dramatycznych okolicznościach, po ujawnieniu
informacji o inspirowanej przez Wielkopolskiego operacji nadzwyczajnego poboru
do armii rosyjskiej, który groził rozbiciem spisku. Na wybuch Powstania
zdecydowano się mimo częściowego fiaska starań o przerzut broni z Francji i
Belgii. W rezultacie 22 stycznia 1863 roku Rząd Narodowy dysponował 20–25
tysiącami spiskowców, z których część tylko posłuchała rozkazów oraz kilkoma
tysiącami karabinów, podczas gdy siły rosyjskie szacowano na około 100 tysięcy
żołnierzy (z pominięciem załóg fortecznych, żandarmerii, straży granicznej
itp.). Nic dziwnego, że z kilkudziesięciu planowanych ataków na carskie
garnizony, w Noc Styczniową doszły do skutku zaledwie 24, z których część
zakończyła się przy tym niepowodzeniem. Nie udało się zająć Płocka, który miał
być siedzibą powstańczych władz. Wbrew kalkulacjom wrogów, “buntu” nie udało się
jednak szybko stłumić. Decyzja dowództwa rosyjskiego o
chwilowej koncentracji wojsk w wybranych miastach dała
Powstaniu kilka dni oddechu, przeznaczonych na
mobilizację kolejnych oddziałów. Przejściowo zajęto szereg miejscowości, których
mieszkańcy witali zwykle z entuzjazmem narodowe władze. Bezprzykładna
determinacja znacznej części polskiego społeczeństwa sprawiła, że mimo krwawych
strat i coraz brutalniejszych represji wroga, mimo stosowania przezeń zasady
odpowiedzialności zbiorowej, w ciągu półtorarocznej walki zawiązało się około
800 oddziałów partyzanckich, które stoczyły ponad 1200 bitew i potyczek, w
większości zakończonych klęską.
Tak długi i zażarty opór możliwy był wyłącznie dzięki fenomenowi istnienia
dobrze zorganizowanego i funkcjonującego polskiego państwa podziemnego. Podstawą
powstańczej administracji była rozbudowywana w ciągu 1862 roku administracja
cywilna, liczniejsza aniżeli
oddziały wojskowe. Na jej czele stał składający się
zwykle z pięciu osób Rząd Narodowy, który obejmował wydziały: spraw
wewnętrznych, spraw zagranicznych, wojny, skarbu i prasy. Duże znaczenie miała
powstańcza policja, między innymi grupy “żandarmów wieszających” przeznaczone do
wykonywania wyroków na zdrajcach. Starano się spełniać wymogi konspiracji;
kontakty z wyższymi szczeblami powstańczych struktur utrzymywali wyłącznie
naczelnicy tajnych kółek, liczących z reguły po dziesięciu członków. Rząd
Narodowy cieszył się w społeczeństwie ogromnym autorytetem, czego symbolem były
pieczątki na dokumentach wydawanych w jego imieniu, które powszechnie
respektowano. Dobrze zorganizowane było ściąganie podatków, uzależnionych od
wielkości majątku (warto sobie uświadomić, że najwyższa stawka wynosiła 5%
rocznego
dochodu). Niezależnie od nich napływały liczne dobrowolne wpłaty.
Sprawnie funkcjonowały służby zajmujące się łącznością i pocztą, w których
niemałą rolę odgrywały kobiety. To między innymi dzięki nim tajne władze
centralne mogły w miarę skutecznie wydawać rozkazy, przekazywać nominacje
oficerskie, mianować cywilnych i wojskowych naczelników powiatów i województw. W
teren docierały też pieniądze, akty prawne i instrukcje.
W drugą stronę
wędrowały raporty o bieżących wydarzeniach i poczynaniach przeciwnika. Z
organizacji terenowych niższego szczebla najliczniejsza była warszawska.
Stanowiła ona przy tym punkt oparcia dla radykałów domagających się przemian
społecznych i prowadzenia walki przy użyciu jak najostrzejszych metod. Na
prowincji większe wpływy mieli umiarkowani “biali”, którzy po kilku tygodniach
wahań poparli w końcu Powstanie i zaczęli ze zmiennym szczęściem ubiegać się o
przejęcie jego steru. Jest rzeczą zadziwiającą, że spory polityczne i przewroty
rządowe, które przybierały nieraz formę swoistych zamachów stanu, w niewielkim
tylko stopniu przeszkadzały w funkcjonowaniu podziemnej administracji.
Franciszka Ramotowska, autorka kilku książek o “tajemnym państwie polskim”
doliczyła się kilkunastu ekip rządowych, a było też przecież kilka dyktatur:
Mierosławskiego, Langiewicza i Traugutta.
Nie sposób nawet wymienić wszystkich dziedzin działalności cywilnych władz
powstańczych. Istniały specjalne agendy zajmujące się sądownictwem, wspieraniem
poszkodowanych w wyniku walk (zwłaszcza rodzin poległych partyzantów).
Dużą wagę przywiązywano do powstańczej służby zdrowia. Liczni księża współpracujący z
organizacją narodową oprócz opieki duszpasterskiej pełnili wiele innych funkcji,
niezbędnych do przetrwania konspiracji. Zdarzało się także, iż przyłączali się
do leśnych oddziałów i to nie tylko w roli kapelanów, lecz również dowódców –
jak na przykład Antoni Mackiewicz czy Stanisław Brzóska.
Ogromne znaczenie miała współpraca Polaków zatrudnionych w rosyjskiej administracji i policji. Dzięki nim Komitet Centralny Narodowy, a następnie Rząd Narodowy informowany był o wszystkich ważniejszych zamierzeniach przeciwnika. Polscy urzędnicy przekazali między innymi informacje o przygotowaniach do “branki” i o jej terminie. Wielu z nich w okresie trwania walk pełniło służbę o charakterze ściśle wywiadowczym. Niektórzy, zagrożeni dekonspiracją, zasilali następnie powstańcze szeregi. Dużym sukcesem było zagarnięcie na rzecz Powstania Kasy Głównej Królestwa Polskiego w czerwcu 1863 roku. Personel tej instytucji w biały dzień wywiózł dorożkami z jej siedziby przy Placu Bankowym w Warszawie kilka milionów rubli. W tej sytuacji kruszył się system trzymania Polaków w ryzach rękoma ich rodaków. Petersburg został zmuszony do obsadzania wszystkich stanowisk zaufanymi Rosjanami, którzy nie znali miejscowych stosunków i służbę w Królestwie Polskim podejmowali w warunkach znacznego osobistego zagrożenia. Zmieniło się to dopiero po stłumieniu Powstania wiosną 1864 roku.
profesor Uniwersytetu Warszawskiego dr hab. Andrzej Szwarc